to już

och, to już wiosna
a przeniknione zimą
skóra i ziemia

Wygasanie

już nie tęsknimy
ale mówimy, że tęsknimy

patrzymy na siebie
nie widząc się

mechanicznie całujemy
w rytmie pozbawionym emocji
uderzając językiem o język

przytulamy czasami
nie szukając bezpiecznych ramion

rozglądamy się w mieszkaniu na boki
rozdzielając w myślach rzeczy na moje i twoje

nie szukamy ładnego, swojego i ukochanego
a leżąc w łóżku nie razem, tylko obok
zbytnio się nad tym nie zastanawiamy
choć wiemy o wspólnym kłamstwie

Jesień

zmierzch, dym
zimna woń jesieni
korona z czerwonych liści
którą z dumą przyodziewa
a później rzuca ludziom pod nogi

...przewrotna z niej kobieta

złoto, szarość, czerwień
blade pełnie
szczypiący w oczy mróz
błysk schyłkowego słońca w kałużach
rzęsiste deszcze rozbijające się o asfalt

jak ja kocham jesień

dziewiąte starcie z haiku

łyso po zimie
drzewa zawstydzone
śmieją się ptaszki

Podwójna jaźń

szła za mną
łkając
przepraszała
raz za razem

 prze
  pra
   szam

w urywanych partiach
przewleczonych
oddechem
niespokojnymi ruchami
rąk

uwierzyłam
nie wierzyłam
uwierzyłam
nie wierzyłam

uciekałam
przed cieniami

ósme starcie z haiku

marcowe słońce
delikatnie ogrzewa
poprzez tkaniny

21 5 11

mam dwadzieścia jeden lat
pięć miesięcy
i jedenaście godzin
w pierwszy dzień wiosny

oddycham
powłóczę nogami
i słucham uważnie
odgłosów świata

jestem młodsza
od swoich myśli
przybywających jak fala
przywodzących szlam

jestem starsza
od tych wszystkich dzieci
którymi byłam
jakby wczoraj

żyję wewnątrz skorupy
którą wypchnęła z łona
kobieta o czarnych oczach
i krótkim imieniu

chcę zobaczyć co będzie
za dwadzieścia jeden lat
pięć miesięcy
i jedenaście godzin

I

duszno tu od wieloznaczności
śmiałych podtekstów
fałszywie skromnych wrażeń
niestarannie wylanych słów
brakujących kropek
umykających przecinków
nierozpoznawania rzeczy ważnych
ignorowania odpowiedzi

aż się chce uciec
do epoki dawno minionej
usiąść pod drzewem
nieskażonym chorobami
dziwnymi nazwami
usiąść i zapomnieć
o tym nonsensie
zaczynającym się na literę i


marzec, 2016

Noc

noc -
rośnie księżyc
w tle mroki
wizje będące
błędem złożoności
systemu opartego
o wspomnienia
wrodzone odruchy
nabyte lęki

wynik dodawania
prosty do odgadnięcia
jasność srebrna
nieprzespane godziny
czyhająca za zakrętem
- kosa


luty, 2016

Wierszu

skąd cię wyjąć mam
wierszu
z rękawa mokrego od słoty
czy wydzierganego
na swetrze serca
a może z torby
spomiędzy szminek
i żółtych monet
z pudełka
pełnego korzennych ciastek
czy szuflady
z nienoszonymi bluzkami

skąd cię mam wyjąć
wierszu
bo nie z pustej głowy
i beznamiętności nastroju

przyjdź
po dobroci

Dziewczyna

zawstydzająco chude nogi
onieśmielająco czarne spojrzenie

boję się podchodzić
do tej dziewczyny
może jest czarownicą
tak urokliwa
i odpychająca zarazem

wieczorna piękność
o rozwianych szeptem włosach
miłym głosem mówi cześć
przechodzi obok
zobojętniała i pachnąca lilią

to nie jej zapach
woń słodko-mdła
nie pasuje do tych ud chudych
i oczu ciemnych jak atrament

siódme starcie z haiku

dni coraz dłuższe
komar wypływa na
powierzchnię wody

Taka śliczna

taka śliczna
i samotna?
usta pełne
oczka modre
włosy długie
i lśniące

taka śliczna
i samotna?

samotna
bo niemiła
niemiła
bo samotna
nikt nie lubi
zimnego serduszka
nawet przy
ładnym licu

Dlaczego?

mokra smuga na szybie
deszcz czy łzy?
rozmyły ołowiany świat
i twe usta zimne
dziwnie niezachłanne
prosiły niegdyś o pocałunki

zamykam drzwi
cicho łkam

dlaczego, dlaczego?

gryzę podmokłą ziemię
cała bólem zszyta

dlaczego, dlaczego?

nie umiem otworzyć okna
i wyglądać za słońcem


grudzień, 2010

szóste starcie z haiku

dziś wzeszło słońce
pozieleniała trawa
z radości

Usta umarłe

męczą mnie w snach
usta umarłe
suche jak wiór
czarne
nie przypominające już
ust wcale

męczą mnie w snach
oczodoły puste
ohydnie głębokie
śliska czaszka
gnijące ręce
sięgające z wolna
upiornie nieśpieszne

stoję tuż obok
a za mną ściana
nie ma ucieczki
od tych ust umarłych
oprócz przebudzenia


lipiec, 2015

***potrzebuję wielu słów***

potrzebuję wielu słów
nie ukrywam
spojrzeń uśmiechów
bez nich
rozpadam się
maleję
do rozmiaru atomu
nad którym nikt
się nie zastanawia
choć istnieje

nie chcę wielu słów
spojrzeń uśmiechów
od ludzi
których twarze zapominam
w sekundę
od zobaczenia

od ciebie chcę
którego twarz
znam jak własną
bo na obie
patrzę codziennie

(i tak
lekko połechtana
próżność
daje mi spokój)


sierpień, 2015

Pył

pył
się skrzył
na wargach
wilk
w oddali wył
on
patrzył
na usta moje
widział pocałunki
niepocałowane
słyszał słowa
niewypowiedziane
jeszcze
pył
księżycowy lśnił


luty, 2016

Żywot ćmy

niechcący rozdeptałam ćmę
niby nic
zabójstwo małe
i tak żyłaby krótko
ale szkoda ćmy
szara z ciemnymi cętkami
odwiedzała żarówkę
zginęła niepotrzebnie
i spuściłam ją w odpływie

Pauza

moja pauza
długa linia ponad
horyzontem
wychyla się słońce
jak ogromna pomarańcza
spłoniony wschód
szkarłaty zachód
nie odróżniam już
wieczora od poranku
gdzie spojrzę
nie ma gwiazd
czarny zakątek wszechświata
błękitem zalany w dzień
na wyłączność zarezerwowałam
dla siebie


luty, 2016

Pomarańcza

powiedziałabym, że pachnę
wieczorną pomarańczą,
a nie mandarynką,
która brzmi mniej poetycko,
ale jest słodsza i miękka
dla podniebienia

dwoistość pomarańczy,
słodycz, kwaśność, gorycz
idealnie wpasowują się
w mało pomarańczowe życie,
pomarszczone jak jej płaszcz

a więc pachnę pomarańczą
i mieszczę się w dłoni,
naszpikowana goździkami
pod skórą mam różnie
smakujące kawałki

mandarynką byłam kiedyś

Droga

potykam się na drodze
pozornie gładkiej
z bliska widać pęknięcia
szczeliny wypełnione znójem
śladami krwi

nie jestem tą bezmyślną
brnącą uparcie do celu
depczącą trupie resztki
relikwie cudzego bólu

rozważam kroki
obieram inne ścieżki
nieuczęszczane i wyboiste
i nie odchodzę
nie spuszczam głowy
gdy brak mi tchu
nie zważam na zmęczenie

prostuję drogę dla siebie
zaczerpuję oddech
wygrywam
idę

***błąkam się po świecie***

Błąkam się po świecie
jak pijany na prostej ścieżce.
Niby widzę jasno i przejrzyście,
ale wciąga mnie ciemność, ta
znajoma od pierwszego wspomnienia.

Nie wiem, czego pragnę
i co sobie wyobrażam, że jutro ujrzę,
a panorama możliwości w sekundę
zmienić się potrafi w kamerę otworkową,
i w ciasnocie wszystko się wywraca.

Błądzę we śnie - boję się snów
gubię rachubę dni - boję się opuścić dom.
Jak mam żądać od siebie podjęcia decyzji,
jak otworzyć oczy i widzieć naprawdę?
Bo ja już nie wiem...

Szkielet

szkielet serce
krew i skóra
nieważne
jaka miłość i która

szkielet oczy
żyły włosy
pełne sądów
ludzkie głosy

szkielet rzęsy
język i usta
człowieka czy płeć
widzą lustra?

szkielet uszy
chrząstki i krtań
wskaż palcem
ponad tłumy wstań

szkielet przełyk
zęby trzustka
w waszych sercach
zieje pustka

Motylem

mogłabym być motylem
żyć wystarczająco długo
by dotknąć wszystkich kolorów świata
wsunąć się w aksamitne płatki róży
i schronić się w liściach piwonii
przed deszczem

i jeszcze
pozwolić dziecku dotknąć skrzydeł
zostawić na jego palcach
barwnie połyskujący pyłek
przysiąść na wysokim kłosie
wystawić ku słońcu czułki
i wzlecieć ponad sady
a potem odejść
pozostając przez świat niepoznanym


październik, 2014

***tonę w śniegu***

tonę w śniegu
zimniejszy niż pamiętam
z dzieciństwa
szczypie w oczy
pozostaje pytanie
co tam robię
warstwę ubrań
rozrywa szarpana rana
jestem jak potłuczona
porcelana
wyziewam parę z ust
chcę tego gorąca spod warg
dla skostniałych rąk

proszę

widzę czarne korony drzew
pochylają się i straszą
bezużyteczną śmiercią
na mrozie

gdzie nie zdołam spojrzeć
tam złom broni znika
pod miękkim puchem

pomocy

wypalają powieki łzy słone
z ostatnim mętnym wspomnieniem
zasypiam po raz ostatni
bez uśmiechu
bez urazów


luty, 2012

Dafne

Oto rozpostarta w górze Dafne
cała w złotej aureoli słońca
ucieka przed miłością
drży jak poruszony wiatrem płomień
płonie - zamknięta
w kwiecie ostatniego lata.


wrzesień, 2010

***usta mi się plączą***

usta mi się plączą
gdy jestem zdenerwowana
słowa bezładnie
nieładnie
wylatują spomiędzy warg
język zęby źle pracują
wychodzi brzydki dźwięk
i rozbija się o uszy
moje i rozmówcy
jak bąk


styczeń, 2016

Życzenia

wszystkiego najlepszego
lepszego
ego
nie pomyślności
pomyślunku
rozsądku zdrowego
i ponownie ego
samopoczucia dobrego
znów ego
tak potrzebnego
uśmiechu miłego
i raz jeszcze ego

***świat spłonął w kropli wody***

Świat spłonął w kropli wody
płomieniem, którego nie widział nikt
i w dymie, którego nie czuł żaden nos.

Popiół, rozwiany cichym wiatrem,
długo niósł za sobą marne wieści
i każdy był obojętny, każdy zamykał
oczy, wymijał je na drodze,
swoje snując wieści z własnego, spalonego
w jednej kropli wody świata.


lipiec, 2015

Dobranoc

Niech mnie otuli cichym szumem
drobny nocny deszcz
niewidzialny pośród złudzeń
i niedotykalnej czerni sufitu
przebitej złotym blaskiem samotnej latarni

niech uciszy wodospad myśli
i opuści w dół kurtynę z chmur
by wargi srebrne księżyca
ucałowały mnie chłodno i czule

życzę sobie dobranoc


lipiec, 2013

***kiedyś skończę się***

Kiedyś skończę się
wypalona jak świeca do cna
ciepły wosk zaschnie
na twoich palcach
nie pozostanie nic

gwiazdy już nie rozbłysną
tym znajomym blaskiem
każdy świt przerodzony w noc
zbyt szybko

by utrzymać wspomnienie
pozostanie nicość
zbyt szybko przemija miłość


grudzień, 2010

***zgasnąć może słońce***

zgasnąć może słońce
spektakularnie i niespodziewanie
a ja zwyczajnie przeminę
cicho i bez echa
miejsce moje i ślady się zatrą
zostanę zastąpiona
przez dziesięciu innych ludzi
myśl do oswojenia niełatwa
i może się odrodzę
lub się nie odrodzę
może ludzkość przepadnie całkiem
a z nią wszystkie dokonania
spełnienia i porażki
losy miliardów ludzi
zamknięte na błękitno-zielonej kropce
w morzu tysięcy galaktyk


styczeń, 2016

***po co podcinać jej skrzydła***

po co podcinać jej skrzydła
kochany
skoro ledwo wyrosła
ponad ziemię
i pnie się leniwie
w stronę słońca

nocą gubi zmysły
uderza o sufit
jak ćma w nadziei
że wyjście z ciemności obok

jej wina rośnie
z każdym uderzeniem serca

jej wina
bo tobie mówię kocham
i szepczę każdego zmierzchu dobranoc
choć wiem
nie słyszysz

schowaj swój nóż
kochany
po co podcinać jej skrzydła
i tak krwią poplamione


lipiec, 2010

Laleczko, laleczko

Laleczko, laleczko
o kruchym ciele
i białej twarzyczce
bez rumieńców

milczysz
chowając tajemnice
za karmazynowymi wargami

niewidząca szklanymi oczami
zimnym spojrzeniem karcisz

laleczko, laleczko
w żółtych łódkach
z pukli włosów twoich
płynie srebrne światło księżyca

a kształt dwóch piersi
zakryty atłasem sukienki

nie masz pod nimi serca
istoto piękna i nieprawdziwa
rzucona na śnieg

znikasz
gdy nocka mroźna
i szron pieści zimnem

ciało laleczki, laleczki


luty, 2010

Łzy

łzy jeszcze polecą
nie raz
nie dwa
na łeb
twój łeb
na szyję twą
spłyną po torsie
po ręce
wyschną
zostawią słony ślad
i tyle

***kwiaty dziś nie pachną***

Kwiaty dziś nie pachną cierpliwą słodyczą.
Milczą, ukryte pod śniegowym płaszczem,
milczą, umarłe i niewschodzące ze słońcem.
Przygasły na chwilę lub zgasły na zawsze
i nic już dla świata nie znaczą.
Nie dla nich niebo czy piekło,
jedynie więzienie wśród nicości,
wśród resztek siebie w zziębniętej ziemi.


styczeń, 2016

Serce na talerzu

przynoszę ci serce na talerzu
- dobra ta restauracja - mówisz -
obsługa na wysokim poziomie,
na stole serwetki, sól i pieprz,
a danie dnia wygląda apetycznie
- to danie życia - odrzekam -
można je stworzyć raz lub dwa
i wymaga długoletniej delektacji;
pierwsze kęsy smakują najlepiej,
elektryzują każdy włos na ciele,
nawet rzęsy, drugie też wyborne,
trzecie rozkosznie ocieplają wnętrze,
czwarte łechcą żołądek mile,
a piąte bawią albo już nudzą,
zależy od jedzącego oraz kucharza
- a lepsze z solą czy z pieprzem?
- polecam więcej pieprzyć,
bo sól zatrzymuje wodę w organizmie.
i zjedz całe - nie dam obgryzionego serca
na srebrnej zastawie nikomu więcej.


styczeń, 2016

Epitafium

Wyrok zapadł - twoje oczy pod
zasłoną gęstych rzęs, padł
czarny cień i zbladły księżyce dwa
błękitnych źrenic i czułam, jak
przepadłaś za ścianą niebytu
ulatując w ukosie poświatą do nieba.

Chybabyś wiedziała,
gdybym mogła za tobą,
chwyciłabyś moje ramię
osłabioną i wiotką jak nić dłonią;
lecz sama wzięłaś wianek
i przepysznie kolorowe kwiaty.

Na cóż ci one tutaj, gdy
twój dom to nie szklany dzban
odejdź już do końca ty,
której śmiech zaciera się w uszach,
zanika jak rozkładane ciało
i obwiązuje koralami smutku szyję.

Gdybyś tylko wiedziała,
pozwoliłabyś pójść mi za sobą.

***pozwolę ci spłonąć***

pozwolę ci płonąć
pozwolę ci spłonąć
pozwolę płynąć światu w twoich prochach
gryzący odór ziemi chłonąć -
nagimi gałęźmi i zmurszałą wodą
pozwolę nocy cię przyjąć
i dniu w twoje prochy zajrzeć

nie staniesz się duchem przeszłości
zawirujesz w powietrzu lekko
z wichurą powalisz drzewo
i spadniesz z nieba z deszczem
scalisz się z energią
na którą oczy ludzkie ślepe

więc płoń
więc spłoń

***zapach jodły***

zapach jodły
otulił mnie zielono
stopy wędrowały same
przez las opustoszały
dłońmi zebrałam opadłe igły
i rzuciłam je w dal
tuż po deszczu jodłowym
kuszona przyjemną wonią
bez wstydu tuliłam drzewo
i palcami muskałam krzewy
nie chciałam wracać do człowieka

Samotne życie

Samotne życie równa się
tysiącowi samotnych poranków.

Uśmiechasz się do ściany:
nad głową goły parapet i okno,
z którego ciągnie chłodem.

Nierzadko prześcigasz budzik,
ale nadal leżysz.
Pozwalasz, by zadzwonił,
zawołał o uwagę.

Wtedy wstajesz.
Na śniadanie coś szybkiego,
na obiad coś łatwego,
kolacji jeść nie musisz
(posiłki między
szkołą, pracą i sprzątaniem).

Znów się kładziesz.
Samotne życie równa się
tysiącowi samotnych wieczorów.

Gniewasz się na okno,
z którego ciągnie chłodem.
I na ten goły parapet.
Ale jest ci dobrze,
jeśli nie najlepiej.

***wsiąkam w ciebie***

wsiąkam w ciebie
jak krew w piach
jedna komórka równa się jednemu ziarnku
jedno ziarnko równa się kropli krwi

nasiąkam tobą
jak dzianina krwią
jeden włos równa się jednej nitce
jedna nitka równa się kropli krwi

wsączam się
jak krew w papier
jeden oddech równa się jednemu wydechowi
jeden wydech równa się westchnieniu

Stara i stary

starą pożarły przerzuty
staremu z żalu pękło serce
albo wątroba utopiona w wódce
albo mózg uśpiony w puszce
i tak się wsypali ciało po ciele
do sąsiednich dołów w ziemi
dwoje starych ludzi
co związek mieli nie dość zgodny
niegodny rozstania po latach
bez wdzięcznych perspektyw
bo dzieci razem odchowali
(i co miało jeszcze na nich czekać)
pamiętają o ich grobach
w listopadzie i czasem częściej
może raz na trzy miesiące
poza nimi już nikt nie mówi
o starej i o starym
rzadko przytaczane są o nich historie
przy rodzinnym stole (jakoś dziwnie bolą)
żyją blado we wspomnieniach niewspominanych
bo byli starą i starym
co mało razem osiągnęli
tylko te dzieci i wnuczęta
co kiedyś może skończą studia

***za milion lat***

za milion lat stanę się księżycem
ulepionym z pierścienia szczątek
będę mogiłą powstałą ze smutku
orbitującą wokół planety bez imienia

Między płucami

- panie doktorze
mam coś w piersi
między płucami
ciężki kamień
mniej więcej - chyba więcej -
wielkości serca
dusi i doskwiera
próbowałam już odkrztusić
i nic
proszę o radę

- przepiszę receptę na nóż
doskonała stal chirurgiczna
można sobie wyciąć wszystko
łącznie z tym kamieniem
tylko proszę uważać na tętnice
mogą się jeszcze przydać


styczeń, 2016

***jeszcze nie dogasłam***

jeszcze nie dogasłam
mały płomień wciąż się tli
wkrótce dam mu odejść

rzucam iskry na wiatr
- i on nie trzyma się mojego ciepła
nie szepcze w pożegnaniu
pokrzepiających słów

zrywa się w noc
gdy niebo ciemność pochłania

na płomień już nie patrzę
pozwalam by gasł

Szklanka

szklane chodniki

szklanka toczy się w oczy
po stole
spadnie czy nie spadnie

czy się wyślizgnę
poślizgnę
na gładkiej podeszwie buta

padnę czy nie padnę
rozbijając chodnikową szklankę
czy rozbiję kolana czy wzniesie się szkło
przebijając oczy

szklanka toczy się w oczy

piąte starcie z haiku

przyszła cicho
odeszła jeszcze ciszej
krótka zima

Diabeł

diabeł
wcale nie ma czerwonych oczu
rogów wciśniętych w szorstkie czoło
mięśni opiętych brudną skórą
i bynajmniej
nie kończy się na kopytach

diabeł
miewa łagodne spojrzenie
twarz muśniętą słońcem
nierzadko siwy włos
dwie ludzkie dłonie - dziesięć palców -
okłada nimi boże stworzenie

***strzelam***

dzień -
strzelam do słońca

noc -
strzelam do księżyca

większą głupotą jest
strzelać do ciebie

Ja bogatsza, ja uboższa

znów się stałam bogatsza

uboższa ja macha(m) z oddali
żegna(m) smutnym uśmiechem
grunt pod stopami

ja - bogatsza - nie odmachuję

na wszelki wypadek

odchodzę coraz prędzej
w dłoniach ściskając dobytek

Tobą

I łapię się na niebyciu sobą
i jestem wtedy trochę tobą
gładkim ciałem zwieńczonym symetryczną buzią
czarnymi pasmami krótkich włosów

jestem w tej chudej ręce
i w tej chudej nodze
jestem krwią przemierzającą żyły
kroplą potu spływającą po smukłej szyi

ciemnoszarą tęczówką
czerwonawą wargą
miękkim płatkiem ucha
paznokciem małego palca

jestem detalem
ostatnim szczegółem dopełniającym ciebie
i chciałabym być tobą
ale jestem tylko sobą

czwarte starcie z haiku

Mała dziewczynka
stoi pod słonecznkiem
Słońcem na ziemi

Skąd się znacie?

Skąd się znacie?
Z pośpiechu głównie,
z rozmów o trzeciej w nocy
lub czwartej nad ranem,
z paru szczególnych spojrzeń,
z brzmienia śmiechu i płaczu,
z niewygodnych komentarzy
i nieco dokuczliwej prawdy,
ze smaku wspólnie przygotowanej zupy,
z wielu tygodni osobnych i stęsknionych.
A wy?

***coś mnie omija***

coś mnie omija z prędkością światła
coś we mnie niezmiennie płonie
nie zdążę nie wywinę się
z tej pułapki sekund
minut i godzin
dni
tygodni
miesięcy i lat
wkrótce pierwszy siwy włos
płytka bruzda
która się pogłębi
wypełni czasem przeszłym
czy mogę wbiec z powrotem
do łona matki
i stać się jednokomórkowym bytem
wejść w jej krwiobieg i istnieć na tyle
by nie rozumieć świata?

Ikar

Trzepoczą skrzydła
odbijające się czernią
na rozsłońconym niebie

spadają

widzę jak płonie
feniks z ludzką twarzą
i obraca się w szary popiół

niecisza złowróżbna
szmery rozmów beztroskich
szepty przerażone
szepty pomieszane z cichym śmiechem

tylko ja z brodą zadartą w górę
chwytam w sito wspomnień ten moment

stoją przy mnie niemoc
i ciążąca bezradność
jestem obserwatorem świata
nic nie mogę zrobić

tylko być oczami
patrzeć

Polemizujemy o truskawce

Polemizujemy
na temat soczystej truskawki
zerwanej świeżo z krzaka

ty mówisz
że ma kształt zbyt obły
do opisania
a ja widzę w niej trójkąt
o niedbale rozciągniętych krawędziach
szerokich barkach
i szczupłej brodzie
więc to taka geometryczność
przeplatana ludzkimi cechami

ty się śmiejesz
truskawka to truskawka
musi być pękata i krwisto-czerwona
dojrzała i słodka
to już jakiś opis niejako
ukazujący twoje truskawkowe preferencje

a ta zielona czupryna
i twarda szypułka - owocowy kręgosłup?
to już złożoność
nieomal kompleksowy truskawkowy organizm

ty ją gryziesz
- smaczna
dziękuję truskawko za dwie rozkoszne sekundy
i romans twojej słodkości z moimi ustami

trzecie starcie z haiku

Łagodnie szumi
zrywa do tańca kłosy
letni, cichy wiatr

Pustka

Nieco nam smutno
nieco pustkami
świeci
nawet o zmierzchu
nim zionie czerń nocy -

pustka
pusteczka
puściutka

jak rybi brzuch
pozbawiony wnętrzności
mówiłeś mówiłaś
będzie ciężka pustka
jak zalepione snem oczy
które widzą wyraźnie
pod powiekami -

pustka
pusteczka
puściutka

za tobą
tylko tobą da się
wypełnić

ciebie nie ma

drugie starcie z haiku

Jest bardzo cierpka
i ma kolor czerwieni
samotna jesień

Trochę wiosny, trochę lata

Jest trochę wiosny
i trochę lata

bardziej w stronę tej drugiej pory

ubrania lepią się do wilgotnej skóry
napięte jak struna powietrze dusi
miesza się z woniami tego miasta

nie jest przyjemnie

mogłoby być chłodniej
albo niech chociaż przyjdzie burza
i zetrze w pył tę duchotę

bo nie ma czym oddychać
i łaknę rześkości niezmiernie

Labirynty

Labirynt to taki oklepany motyw -
labirynt uczuć, labirynt myśli;
moje labirynty są zawiłe
i ukrywam w nich listy zakupów
sporządzone na pamięć.

Bardzo skutecznie.

Iris

Moja siedmiobarwna Iris drży,
napinając łuk brwiowy
i strzelając iskrami wrogiego spojrzenia.
Niebiańskie tęczówki rozbłyśnięte łzami –
daruj sobie to szczęście, mówi Iris,
składając skrzydła na plecach.
Więc zamykam ciasno ramiona,
gniotąc piersi i serce.
Tak jak kazała ona, gaszę napięcie
radosne, chowam głowę w kolanach.
Iris kiwa przychylnie; odlatuje.
Rozrywa mnie od środka.

Poukładam cię

Poukładam cię w moich myślach,
poukładam cię w moich snach,
będę ostrożna - wiem, że masz delikatną skórę,
szorstką tylko na piętach i łokciach,
podobnie zresztą jak ja.

Będziemy się razem traktować czule,
bo nie warto się przecież kłócić -
a na czym wyładujemy piętrzącą się złość?
Nie na sobie, może prędzej przy sobie,
żeby jedno wspierało drugiego.

Ileś wspólnych lat przed nami...
nie zastanawiajmy się nad konkretną liczbą,
bo życie i tak jest zbyt krótkie,
a wspólne chwile z tobą lecą jeszcze szybciej;
nie myślmy o tym na zapas.

Jeśli ci odpowiadają takie plany,
to powiedz coś, proszę...
I nie martw się - przecież nie muszę
od razu zostawać twoją żoną.

Pada deszcz

jest noc
pada deszcz
i myślę o tobie
mówiłeś, że lubisz
jak pada przed zaśnięciem
a szum to najlepsza kołysanka

Po prostu ja

usta płoną czerwienią
oczy hipnotyzują błękitem

ludzie wokół się rozstają
i się stają
a ja pozostanę taka sama

sama
niewzruszona

blada królewna na porcelanowym tronie

***składam się***

składam się z kilku rąk,
jednego serca,
miliona włosów
i dwóch powiek.

i z ciebie też się składam
(i dla ciebie rozkładam)

z twoich paru nóg,
rozłożystych barków,
miliarda komórek krwi
i krzaczastych brwi.

możemy się tak z siebie składać
(i dla siebie rozkładać)
przez dziesiątki lat życia
i kilka wieków nieżycia.

Męska duma urażona

Oj, przepraszam, męska dumo urażona,
co wystajesz dwa kilometry ponad swojego pana -
chyba zasłużył na garść gorzkich
(cholernie gorzkich, jak wziewne lekarstwa)
słów?

Wyszedł, trzasnął drzwiami, a ty dalej
unosisz się w powietrzu jak duch.
Jest dupkiem. A nie, to ja jestem dupką,
która za bardzo naciskała?
Nie każ mi się wypchać czy tam wypychać,
czym niby mogę, pierzem z poduszki?

Poduszki, co mi tak jego głową pachnie...
Czemu kręcisz nosem? Nie, wcale nie tęsknię.
Nie minęła nawet godzina. Może i nie było warto zaczynać,
ale wiemy oboje, że wróci kiedyś i się pojednamy.

Teraz niech pocierpi trochę (na pewno nie bardziej niż ja).
Dobrze, że ta poduszka nim pachnie,
powdycham, bo moje i sprzed gradobicia.
Wracaj już do pana, urażona dumo. Przekaż, że tęsknię,
ale pierwsza nie przeproszę.

***jedna butelka wina***

jedna butelka wina nie wystarczy.
nie przepadam za nim,
czerwone zbyt cierpkie,
a białe słodko-nijakie.

możemy się napić siebie,
ale tego nie powiem głośno,
więc pijmy ostatecznie to wino,
przecież nie zaproponuję herbaty.

to się wydarzy niebawem, może za godzinę,
może za półtorej, bylebym się nie rozmyśliła,
bo później napadnie mnie wątpliwość
i sama rozwiąże sprawę.

jeszcze trochę powzdycham do sufitu,
byle cicho, bo jestem tą niby odważną,
przygryzę wargę, na ustach będzie cały ten ból,
przemilczę wszystko i może schowam się w dłoniach.

cieplej mi od tego wina, czuję palące policzki
i całkiem przyjemne pieczenie w gardle;
bylebym nie zobojętniała albo usnęła,
bo jest tu tak wygodnie i miękko.

Coś o tobie

Ty mnie chyba nie kochasz -
błądzisz pustym wzrokiem
i udajesz, że nie widzisz tego,
co w moim ciele jest złe.

W myślach zabijasz się pięć tysięcy razy dziennie
i prosisz jakoś cicho, żeby cię zostawić
w spokoju,
w pustym pokoju o zimnych ścianach,
gdzie kwitną i nie przemijają dwa błękitne drzewa.

Wsłuchujesz się w ruch wskazówek
dwóch zegarów - jeden biegnie szybciej od drugiego,
(jak to możliwe?) tak ci się wydaje.

I w to lustro się patrzysz, siedząc bezczynnie,
lekko trzęsą się twoje ramiona.
Widzę, że nie masz na to wpływu.

I mnie w tym lustrze obserwujesz;
nagą, bezbronną, jeszcze czystą, bliską grzechu.

Małą, niedorosłą do świata mnie.

Dobrze jest

sto kroków dalej
sto samotnych dni więcej

mógłbyś żyć tam
i ja też tam - z twojej perspektywy
bylibyśmy zranieni jak dawniej

gdybyś naprawdę znikł
byłoby strasznie

wyłowiłeś mnie spod ciemnej gwiazdy
i podarowałeś najmilszy w świecie brzask

nie odchodź
budź mnie o każdej porze roku
każdego miesiąca
każdego tygodnia
każdego dnia

do końca świata
póki nie obrócę się w pył

***wolałabym być ptakiem***

wolałabym być ptakiem
malutkim ptaszkiem na cienkiej linii
drutu
na słupie wysokiego napięcia
albo budować gniazdo
dla swoich ptasich dzieci
wśród gałęzi rozległego dębu

mieć tylko skrzydełka
dziób do łowienia glist

oraz
błogą nieświadomość
roli ludzkiej rasy w świecie

i jedno krótkie ptasie życie
i małą duszę w kształcie pióra

mieć we władaniu całe niebo

wolałabym
być
ptakiem

Lubię się otulić

lubię otulić się samotnością jak kocem

ten szarobury haft jest tęsknotą,
a złote nitki - mniej ich niż więcej -
poczuciem własnej wartości
ledwie zauważalne, jaśniejące tylko pod odpowiednim kątem

potrzebuję i nie potrzebuję
chcę, ale nie chcę

waham się - najlepiej zobrazowałby to balans
na naprężonej linie
zawieszonej trzy metry nad ziemią

wiem, że wielka krzywda się nie stanie,
mimo to boję się upadku

wolę bezpiecznie dojść do końca
i zeskoczyć w miękką trawę

i pod tym kocem
siedzieć samotnie przez resztę życia?

Spłonąć?

chciałby spłonąć w tych uczuciach
i mógłby właściwie

zebrałabym proch - resztki miłości
przebytej przez nas dwoje,
jakbyśmy w jednym czasie
zachorowali na różyczkę

i miłość jak krosty obrastała nasze ciała
i w głowie zagnieździła się świadomość tej choroby

nie, nie porównujmy tego do choroby
i nie sprowadzajmy do reakcji chemicznych

on spłonie,
a ja postoję w równym płomieniu

i kiedy wszystko się skończy,
zniknie na zawsze

ja będę się tlić przez lata

piętnasty rok

I.

dwudziesta czwarta minuta nowego roku
to dobra pora, żeby wylać wiersz
na klawiaturę
i przejść się po drugą porcję gorzkiej ambrozji

była ta chwila ulotna
i entuzjazm pukający do myśli

to nie opadło, ale wkrótce zniknie
i popadnie w niepamięć...

taka doroczna rutyna

II.

pies zsikał się na dywan
nie lubi odgłosu sztucznych ogni
puszczanych beztrosko w niebo

kolory rozbijające się w górze
nie cieszą ślepych psich oczu

ale dla mnie to jakaś pociecha
strzęp nadziei, że tym razem wszystko pójdzie po mojej myśli

nic nie jest...

nic nie jest łatwe
za każdą czynnością stoi myśl
a po myśli praca kilku(set) mięśni
i potem znowu coś się w głowie

dzieje

niech wytłumaczą to naukowcy
bo oni szybciej zbiorą (te) myśli
poskładają do kupy
i wyrzucą przez usta

mówienie:
krtań
struny głosowe
przełyk
podniebienie
zęby
język
miękkie wnętrze policzków

sami widzicie
nawet gadanie to taki złożony proces

nic nie jest łatwe

a ja mam wybrać tę jedyną sukienkę?

pierwsze starcie z haiku

Nektar wylewa
się z dzbana nasturcji
pszczoła kradnie miód

20 lat

Mam już dwadzieścia lat,
a może i tylko dwadzieścia.

Dwójka z lewej, zero z prawej -
mniej więcej i tyle osiągnęłam
albo niepotrzebnie się zamartwiam
i nie doceniam tego, co moje.

I tak żałuję zbyt wiele,
roztrząsam, analizuję to,
o czym nikt już nie pamięta,
pod lupę biorę każdy swój krok
i coraz bardziej się powiększa dział o nazwie gdyby.

Wyrzucam sobie wszystko i z siebie nic;
jutro jutrem,
przeszłość wyznacza, kim jestem
choć to i tak mało satysfakcjonujące.

Ciebie nie chcę żałować,
bo nie jesteś kwestią przypadku, a wyboru;
rozsądnego lub nie - zachciałam cię
na wyłączną wyłączność mieć.

I myślisz tak samo o mnie -
w tym rozumiemy się najlepiej.

***czcionka***

ładna bezszeryfowa
czcionka poszukiwana

właściwie to żartowałam

chodziło mi o font
bez ogonków
przy literkach

przygarnę taki
co nie jest ani za chudy
ani zbyt szeroki
i ładnie się prezentuje
w optymalnej interlinii
półtora wiersza

i taki
co pasuje tekstom różnej maści

do wiersza
na nagłówek
w cytacie współczesnego człowieka

poproszę o namiary

Bywa tak

możesz słać w pustkę pytania
i tak nie odpowie ci nikt

nie ma przeczucia
snu proroczego
myśli bezwiednej
ani w sumie nic

roztrzaska ci serce
smutna nowina

i co ci pozostanie
to już twoje
gniew i żal

wściekłość
którą wieczorami
chowasz pod kocem

dlaczego on?

dlaczego ty?

bez odbioru

Rzeźba

Twój szept pogłosem
osiada na kamiennych łukach
moich brwi

ja - grecka bogini zamknięta
we wiecznej i zimnej rzeźbie,
trudzę swe martwe oczy,
aby na ciebie spojrzały -

w myślach
unoszę szczupłą dłoń
wątłymi palcami szukam ciepła
chcę dotknąć policzków
warg, powiek i czoła

musnąć je wiekowymi
opuszkami misternego wykonania
chcę -

obojętnie patrzysz i odchodzisz
w kilka sekund

ja
żywa w środku, kamienna zewnątrz
tkwię przez lata i tysiąclecia
marząc o setkach takich jak ty.

***przeznaczenie***

sto ludzi
złączonych jednym przeznaczeniem
nie są sobie znani

sto obcych osób
pewnego dnia
traci razem życiem

o ósmej czterdzieści pięć

żałoba i pogrzeby i łzy
a później ogólne zapomnienie
cichy serca żal

sto dusz
jednocześnie
odleciało do nieba lub piekła

w końcu nie byli sobie znani

i jeszcze ten bezwzględny los
chodzi w tę i we w tę

poszukuje kolejnej setki

Pragnę

pragnę istnieć
tak jak istnieje gąsienica
wijąca się w promieniach
słońca

i pragnę
rozbić obraz ciebie
na tysiące odłamków
zamknąć każdy
głęboko w sercu

pragnę położyć palec
na twoich ustach
bo milczenie z tobą
przypomina eden

i twoją skórę
muskać kwiatem empatii
pragnę

***insomnia***

Gaśnie światło i kwitnie noc
we włosach mam zapach ciebie
przed oczami białe plamy

zbyt długo patrzyłam na księżyc
odmierzając czas do
nadejścia upragnionego snu

poruszam palcami wzdłuż zimnej ściany
muskam odrętwiałą skórą suche wargi
zatapiam szaleństwo myśli
w rzece nieistnienia
w lodowatym potoku beznadziei

powtarzam oddech za oddechem
śledzę uciekającą pełnię

nie zasnę
już chyba nigdy

Coma

Nie krzyczę
nie mówię
przestaję szeptać

dotykam stopami
czarnej przepaści
bezkresnej jak oko demona

wstrzymuję oddech
zachowam powietrze na później
na przebudzenie
o ile kiedyś nadejdzie

dokądś te kroki zmierzają
niepokojąco energiczne
czyjeś słowa splątane w ciasny supeł

chcę widzieć coś więcej
niż nieskończony
pulsujący mrok
i odległą o galaktykę poświatę

próbuję pamiętać
pomiędzy świstem maszyn i wspomnień żarem
wkraczam oparzonymi stopami
w horyzont wydarzeń

jak długo jeszcze potrwa męka
pytam
i nikt nie słyszy

zamknięta w skorupie żółwia
umierająca
obojętna

***potrzebowałabym***

I

Muzyką jest mi deszcz
spokojem noc ciemna

potrzebowałabym jeszcze tylko
czyjejś ciepłej dłoni
palców w uścisku splecionych
i gwiezdnej girlandy uczuć

brakuje mi chwil
kiedy serca synchronizowały się
i biły tym samym rytmem

wskazówki nieśpiesznie odmierzały
pocałunki
spojrzenia niekłamane
najdelikatniejszy dotyk

może to uczucie zakpiło
wcisnęło nas pomiędzy zakurzone książki
nie opowiadające o miłości

II

Zaciemniony pokój
kłęby żywych wspomnień
po nim

to wszystko i nic
co zachowało się
z popiołu - serca
z przeminięcia

ciężko łykać kamienie
zalepić twarz uśmiechami
gdy obok istniejesz
oddychasz
żyjesz
czujesz
oddychasz
puszczasz w zapomnienie
latawiec wspólnych marzeń
i pod obojętnością zapada się ziemia
po jakiej stąpam

potrzebowałabym tylko jednego
letniego dnia
potrzebowałabym z tobą
liczyć obłoki nieba

teraz stały się ciemniejsze.

Słowa

Moje usta to szafa
wypełniona po brzegi
ubraniami, którymi
nikt nie chce zakryć ciała.
I nie zagląda do niej
babcia, nie pytają o nie
ludzie.

Ale szkoda im
podłożyć płomień pod mebel
podrzeć zbędne tkaniny.
Szkoda całkiem zapomnieć;
lepiej omijać szerokim łukiem.

W moich ustach
brak już miejsca,
a czarne miesza się z białym
i wśród szarości tkwi pastelowy
odcień zieleni.

Tysiące próśb i sprzeczności.

***nić elektryczna***

Nić elektryczna
wspina się wzdłuż skropionego potem karku
wygina w koło pobudzenia
pieści ucho słodkim szeptem

jedna łza i jedno westchnienie
oto czym jestem
własną nieznajomą
burzącą ściany szybkim oddechem

nić biegnie po rozpalonej skórze

oddalam się od siebie
i zamieniam w płomień

***zapomniałam***

Zapomniałam, czym jest wiersz.

Zamknięta w ramach prozy,
skupiona w dialogów brzmieniu
i kompatybilności bohaterów,
całkiem zapomniałam o poezji.

Szukam w niej nowego ja -
może bardziej trudnego,
może więcej wyszukanego.

Bo przecież wiek ten wymaga,
by wymyślać trudne neologizmy
i papkę tworzyć bezsensowną
setką niepasujących słów.

Może się jednak nie zgodzę,
może jednak pójdę w ślady Mickiewicza
i zostanę nowym wieszczem narodu,
zaszufladkowanym w staromodnej komodzie
z napisem "błąd systemu".

Chyba nie da rady pisać dziś o miłości,
o zakochanych uprzejmości -
wynajdę inny temat:
cukrzyca, otyłość, homofobia, polityka?

Albo bzdury o młodych kobietach,
które niosąc małe dzieci, wypuszczają je z ramion
na podłogę.

***młodzi***

Zabijam smaki nieba
sukcesywnie zamieniając je
na woń porannego deszczu
zmieszaną z dymem papierosów
idących przodem nastolatków

wyzywająco patrzą w głąb
świata nieprzemierzonego
biorąc za pewniak następne jutro
i drwiąc gorzko z dorosłych rozmów

wyobrażają sobie czarny smog
otulający płuca mrocznymi skrzydłami
twierdząc beztroskim okrzykiem
mnie to nie spotka

nieustraszeni i niecierpliwi
zabawni niepoważni

myślą
że od życia wzięli już wszystko

Origami

Uczucia bywają jak origami -
starannie składasz części papieru,
a gdy źle wykonasz ruch,
cała praca na marne.

Rozwijasz kartkę -
nie da się ukryć zagięć
i postrzępionych kantów.

Wsadzasz ją pod stos książek,
czekając aż się wyprostuje -
po krótszym albo dłuższym czasie
z wysiłkiem próbujesz na nowo,
a potem układa się jak z płatka:
zmieniłeś figurę, lecz podstawa
wciąż jest taka sama.

Kończysz dzieło i zauważasz
po jakimś czasie błąd, lecz
nie możesz wymienić kartki
na nową - masz tylko tę jedną.

Drżącymi dłońmi rozwijasz ją,
chcąc w duszy uformować kulkę
i pozwolić, aby wiatr za oknem porwał
twój świstek umęczonego papieru.

Pozostawiasz go jednak pod stosem
książek; niech czeka na lepsze czasy.

Kocham

Słyszałam jak mówiłaś
po miłości nie ma nic
oprócz pustki
i snu spadającego z trzaskiem
na powieki
nie ma nic oprócz zastanowień
czy ta miłość naprawdę istniała

mówiłaś mamo
nie chciałaś leczyć złamanych serc
swoich pociech

nie wierzyłam
wyrwałam się z dzieciństwa
tak jak ptak z otwartej klatki
nie trzymałaś
milczałaś

rzucona w nieznaną przepaść
pchnięta marzeniami

kocham

jest łatwo wyszeptać to słowo
będąc blisko kresu nadziei
pusto brzmi to słowo
kiedy obejmuję się ramionami
a za oknami na skrzypcach
gra noc uwikłana w łzy